czwartek, 5 grudnia 2013

Jak nie urok to...

Złośliwość rzeczy, a przede wszystkim prawa Murphy'ego. "Jeśli coś może się nie udać, to się nie uda"...
Wziąłem dziś dzień wolnego w pracy, żeby odebrać z lotniska tatę, który wracał ze Szkocji. Dojazd do Modlina powinien zająć mi nieco ponad 2 godziny, a ile zajął i dlaczego wróciłem do domu dopiero przed 19?

Wczoraj sprawdziłem płyn w chłodnicy, na wszelki wypadek dolałem trochę, olej się zgadza, powietrze w kołach jest, płyn do spryskiwaczy jest, czyli jutro można jechać. Wyszedłem dziś z domu ok 7:40. Dochodzę do samochodu i pierwszy Zonk. Alarm i centralka nie odpowiadają. Może baterie w pilocie szlag trafił? Nie, dioda sygnalizuje, że jest ok. Oho... Akumulator padł. Otworzyłem z kluczyka, alarm nie wyje, czyli diagnoza potwierdzona. Ale nic strasznego. W bagażniku mam stary akumulator. Powinien być chyba naładowany. Podłączyłem przewody i lekko zarzęził tylko, a potem padł. Czyli teraz mam 2 padnięte akumulatory. Ochroniarz podjechał swoim samochodem, podpięliśmy kablami i.. ni huhu. Ani drgnie. On gazuje, ja kręcę... Nic z tego. Wepchnęliśmy samochód na miejsce i tyle. W tym czasie zadzwonił tata, że lot mu się opóźni bo w Szkocji zaczyna już szaleć wiatr. Streściłem mu co jest i decyzja, mam jechać po samochód rodziców i nim przyjechać. Spoko :) Meganką nawet wygodniej niż moim Punciakiem :) Straciłem 30 minut czasu jeszcze, żeby przez całe miasto autobusem dojechać, wziąłem samochód rodziców i podjechałem na stację zatankować.

Nieszczęścia chodzą parami? Tak... Do stacji kolejka, bo akurat podjechała cysterna i wpompowują paliwo. Poczekałem kilkanaście minut. Ok, skończone, cysterna odjeżdża. Po chwili wybiega kasjerka i tłumaczy, żeby poczekać jeszcze kilkanaście minut bo im się system zawiesił i nie mogą niczego zrobić. Kilka osób przede mną zrezygnowało, więc chcę podjechać na ich miejsce. Nie ma tak łatwo! Samochód zdechł... Wydaje z siebie tylko jakieś warkoty i trzaski jakby jakieś zwarcie było. Wszystkie kontrolki się zaczęły świecić i nie da rady. Wszystko sterowane komputerem więc nawet nie ma sensu wyjść i przyładować mu z kopa, żeby się naprawił :) Zepchnąłem go więc na parking i tym razem mamie streszczam co się dzieje.
Po kilkunastu minutach mama znalazła rozwiązanie. Sąsiad zgodził się podjechać po mnie bo mam nawigację i razem pojedziemy do Modlina. Była 9:45 gdy ruszyliśmy... Zdążyłem przemarznąć na tym wietrze bo byłem w cienkiej kurtce i czapce. Miałem przecież wygodnie samochodem jechać to i tak miałem szczęście, że czapkę zabrałem bo by mnie ładnie prze...wiało.
Lotnisko w Modlinie... Masakra!! Nigdy nie widziałem tak marnie oznaczonego miejsca! Do Twierdzy Modlin co chwila znaki, a do lotniska? Nawigacja prowadziła do tej pory dobrze, ale teraz wydała tylko ostatnie dźwięki "Dotarłeś do celu" i tyle. Na środku skrzyżowania? Co prawda minęliśmy jakiś parking niby to z lotniska, ale on był kilka km wcześniej! A znaków jak nie było tak nie ma... Jedziemy prosto. Cóż zrobić. Wyjeżdżamy już na jakieś wichury, czyli za daleko. No to z powrotem! Gdybyśmy się nie pomylili i "źle" (pomyliśmy ulice i nie wracaliśmy tą drogą, którą przyjechaliśmy) nie skręcili to w życiu byśmy nie znaleźli napisu "Terminal 3 km". Czyli jednak jest jakiś znak! Tak... Jest... Jeden i więcej żadnego nie widzieliśmy... Jechaliśmy na czuja i w końcu się udało. Dojechaliśmy... Tata już 40 minut wcześniej wylądował i teraz kręcił się po okolicy czekając skąd nadjedziemy.  Ale ok. Znaleźliśmy się (Kto wymyślił oznaczenia na tym lotnisku?!) i wracamy. Tutaj na szczęście bez przygód. Ok 15 byliśmy w domu u rodziców... Nareszcie! Pozostały tylko kwestie naszych samochodów :) Ja muszę jutro do pracy pojechać, a taty samochodu przecież nie zostawimy na parkingu marketu. Właśnie market... Dobrze, że to stało się tak a nie w innym miejscu. Kupiliśmy akumulator (tamten i tak stary był i należała mu się wymiana) i opaliliśmy. Potem podjechaliśmy po mój i po podłączeniu przewodów i dłuższym ładowaniu dopiero zaskoczył. Wyciągnąłem akumulator z niego, zapakowałem mu teraz odżywczy prąd i siedzę przy kompie żaląc się :P

Koniec tego dnia... No prawie... Teraz tylko czekać, aż sąsiedzi na górze zaczną codzienną zmianę wystroju (jak można przez 3 godziny dziennie szurać meblami?) i można iść spać... Odpocząć...

Tym akcentem kończę dzisiejszy przydługi wpis :)

Aha... Jeszcze jedno. Jest to też mój drugi dzień bez przesyłki... Obawiam się, że i jutrzejszy nie przyniesie dobrych wieści ze skrzynki bo nie mam czasu nawet kilku maili wysłać :/

5 komentarzy:

  1. Stare powiedzenie 'Jak nie urok to s...' :)
    Jak się psuje, to wszystko na raz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mikołaj nie potrzebuje akumulatora do jazdy, to może jakoś do Ciebie dojedzie, na pociechę ;)
    P.S. A na pocztę bym nie liczyła, trochę sobie spakowali tego i owego do domu, znaczy na Mikołaja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pawle to jeszcze nic u nas jak zaczeli w sklepie wiercic od 7 do 23 ,24.Już miałem iść gościa pier......c.Ta ciota ze sklepu Partner.Zatyczki trzeba kupić.A co do twojej jazdy to ciekawie miałeś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że w przyszłą sobotę nie będzie powtórki z rozrywki do muszę tatę odwieźć :D

      Usuń
  4. Tak zawsze bywa :) Jak trzeba zrobić ważne rzeczy to akurat nie ma czym bo wszystko się psuje :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)
Jeśli jesteś chętny/na na wymianę adresów to zapraszam do skorzystania z formularza. Na pewno się dogadamy